2007-11-23

"Wyrzuty" Monika Mostowik


Autorka zbioru opowiadań „Akrobatki” w swojej najnowszej powieści popełnia grzech wtórności i otarcia się o banał, chociaż próbuje nadać historii czwórki przyjaciół znamion egzystencjalnej opowieści o budowaniu własnej tożsamości. „Wyrzuty” są zupełnie niestrawne w lekturze i nużące. Wzajemne relacje bohaterów nazbyt teatralne i całkowicie nieprzekonujące. Niedopowiedzenie, czyli to, co w „Akrobatkach” stanowiło atut, tutaj jest swoistym epigońskim defektem, a autorka zadaje gwałt sobie samej, gdyż zwyczajnie się powtarza, ale nie potrafi zrobić tego z klasą.

„Wyrzuty” to opowieść o dwóch mężczyznach i dwóch kobietach, którzy wchodzą w związki partnerskie i zbliżając się do siebie, jednocześnie oddalają poprzez poznawanie swojej bolesnej przeszłości i prawdy o sobie samych. To historia wzajemnych powiązań, odkrywania tajemnic i zawikłanych życiorysów. Mocno zapętlona i chyba sama Mostowik pogubiła się w niej podczas pisania.

Jacek jest kierowcą taksówki (którą po pewnym czasie w ramach życiowej odmiany zamieni na karawan), wielbicielem śpiących kobiet, żyjącym na co dzień na granicy snu i jawy mężczyzną o skomplikowanym życiu wewnętrznym. Jednocześnie paradoksalnie na zewnątrz wydaje się być najbardziej zrównoważony spośród całej czwórki i to jego czytelnik może obdarzyć największą sympatią. Zresztą ten specyficzny dualizm osoby Jacka opisują słowa z powieści: „Miało się wrażenie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, natomiast w jego pojęciu coś takiego jak równowaga w ogóle nie istniało (…)”.

Paweł spisuje życie Jacka w sekretnym notatniku, który za wszelką cenę próbuje ukryć przez ciekawym jego treści wzrokiem przyjaciela. Typowy imprezowicz i podrywacz, ale w gruncie rzeczy zakompleksiony amant, któremu potrzeba jedynie kobiecego ciepła i serdeczności, a nie szaleńczych porywów podczas licznych randek. Jedyny, który jest w stanie w pełni zrozumieć irracjonalne czasem zachowania i myśli Jacka.

Emilia jest kelnerką, której przyjemność sprawia uwodzenie klientów do momentu, kiedy uwodzeni nie upomną się o swoje prawa w ciemnym zaułku… Bardzo labilna i chaotyczna w działaniach, jest jednocześnie swoistym wentylem bezpieczeństwa dla zakompleksionej i zagubionej Marioli, która pewnego dnia odkryje swoje prawdziwe oblicze na scenie jednego z klubów. Obie kobiety łączą więzy silniejsze, niżby się to na początku wydawało, niemniej trudno jest do końca ustalić, co w ich historii jest prawdą, a co zmyśleniem, bo dziewczęta nieustannie się kreują, lansują czasem przed samymi sobą: „Dwie kukiełki, które w teatrzyku odgrywały zupełnie inne role, choć zupełnie takie same. Grały inne, niż są w rzeczywistości. Grały cokolwiek, byle nie siebie.”

Łącząca je przyjaźń ukazana jest w baśniowej wręcz konwencji i tak też kończy się ta dość karkołomna lingwistyczna opowiastka o niezwykłości poczynań zwykłych ludzi, jaką popełniła Monika Mostowik. Istotny w książce wydaje się być motyw powracania, swoistego boomerangu emocjonalnego, który zostaje zaakcentowany zwłaszcza w zakończeniu. Docierając doń i dowiadując się o sekretach całej czwórki skrzętnie przed sobą wzajemnie skrywanych, faktycznie odczuwa się wyrzuty. To ogromne wyrzuty sumienia, iż straciło się dwa wieczory na tę powieść.

A jeśli ktokolwiek (choćby sama Mostowik) wyjaśni mi konkretny cel napisania tej książki, będę niezmiernie wdzięczny. Moją recenzję można potraktować jako inny wyrzut. Wyrzut będący zarzutem. Każdy, kto się powtarza, z czasem staje się nudny. Monika Mostowik mile zaskoczyła „Akrobatkami”, a dość mocno zniesmaczyła mnie „Wyrzutami”. Uczynię więc ostatni wyrzut. Wyrzucę tę książkę gdzieś na górną półkę biblioteczki, gdzie rzadko sięgam i gdzie leżą pozycje, do których nie warto powracać.

Brak komentarzy: