2008-03-16

"Grawitacje" Jerzy Franczak

Tuż przed premierą „Przymierzalni” przymierzyłem się do wcześniejszej książki Jerzego Franczaka i jakoś tak spokoju mi nie daje, odłożyć jej na półkę nie mogę, obracam w myślach i na języku poszczególne zeń zdania, które wprowadziły mnie w stan niepewności tego, jak czytam literaturę i tego, w jaki sposób o niej piszę. „Grawitacje” są bowiem specyficzną powieścią autotematyczną. Nie waham się użyć określenia „powieść”, chociaż ci, którzy wcześniej napisali o tej książce, głowili się przede wszystkim nad tym, jak ją zaklasyfikować gatunkowo. W powieści owej mamy dwóch bohaterów – Franczaka rzeczywistego, piszącego o własnych doświadczeniach, o niemocy twórczej, o braku zrozumienia semantycznych kodów słownych i Franczaka jakby wyimaginowanego, stojącego gdzieś obok tej książki, obok jej kontekstowości, obok przekazu i formy. Myślę, że jest to przede wszystkim dość przewrotna opowieść, która igra z samym autorem i z czytelnikiem, a dowodem na to niech będą słowa Franczaka: „Buduję się wyłącznie z zaprzeczeń: nie jestem tym, kim bywam i bywam tym, kim nie jestem”.

Koncentracja na własnym „ego” jest w „Grawitacjach” tak silna, że można posądzić autora o megalomanię, którą ukrywa pod maską swoistej autoironii i niepowtarzalnego wdzięku, pozwalającego tę książkę czytać z uśmiechem na twarzy, chociaż tak często wspomina ona o dramacie tworzenia, oswajania słów, nadawania im znaczeń. Wędrówka przez kolejne strony tej prozy jest drogą, na której co chwila potykamy się o egzystencjalny znak zapytania. Wędrujemy bowiem po materii niepewnej, niedopowiedzianej do końca, niejasnej i niestabilnej. Może to nie powieść, a flęźń – żeby użyć przytoczonego przez Franczaka neologizmu. Może to coś, co powstało, ale czemu trudno jest się samodzielnie określić. Może. Ta niejednoznaczność jest jednak frapująca i przyciągająca uwagę.

Autor odbywa podróż po orbicie własnych asocjacji, rejestruje wspomnienia miejsc i ruchu, podkreślając jednocześnie bezruch, trwanie gdzieś pomiędzy opisywanymi zdarzeniami. Próbuje zrozumieć kilka ról, w jakich występuje jego „ja” – to ojciec, twórca, obserwator i podmiot migotliwych zdarzeń dziejących się w jakiejś nieokreślonej przestrzeni. Ta podróż wydaje się potrzebna i konieczna, bo wyciąga na światło dzienne niuanse ważne i wymagające zastanowienia się nad nimi. Jak pisze autor: „Drobiazgi, z których się składam, choć złożyć się nie mogę, a które są dobrem wspólnym, wspólną mądrością i wspólnym pięknem”. Mamy więc w „Grawitacjach” do czynienia z tekstem konfesyjnym i utylitarnym jednocześnie. Połączenie to frapujące i godne pozazdroszczenia – mało kto bowiem potrafi kobierzec utkany z własnych przeżyć podłożyć pod nogi pozornie obojętnego na te przeżycia społeczeństwa. Hm, przesadziłem może. To nie jest książka dla masowego odbiorcy. Wewnętrzne zgrzyty, niejasności, to konstruowanie siebie na nowo z wyimków pamięci i wyobraźni… nie, to trafić do każdego nie może. Warto jednak przyjrzeć się „Grawitacjom” choćby dlatego, iż ukazują sytuację współczesnego twórcy i współczesnej literatury, której Franczak zarzuca przykry serwilizm wobec rzeczywistości.

„I okazuje się, że w literaturze, tak jak wszędzie, rządzi niepodzielnie syndrom Zeliga, który – jak wiadomo – w towarzystwie lekarzy zmieniał się w jednego z nich, a postawiony obok Chińczyka natychmiast nabierał cech orientalnych”. Autor nie wyraża zgody na taki stan rzeczy. Stara się stać poza tym wszystkim, co literaturę zamienia w politycznie poprawną polifonię na zamówienie. Wspominając „Przymierzalnię”, która niebawem trafi do rąk czytelników, wygłasza Franczak swoisty manifest twórczy, podkreśla niezależność i umiejętność stawiania oporu wobec nacisków, jakie kładzie na literaturę współczesna kultura. Wie, jak bardzo jest to trudne. Wie także, co słowo może robić z twórcą podczas pisania czegokolwiek – bez względu na to, czy to potem się sprzeda.

Kolejną istotną kwestią, jaka wyłania się z lektury „Grawitacji” jest problem przekraczania barier językowych zarówno w mówieniu, jak i pisaniu, ale przede wszystkim w myśleniu o rzeczywistości. Franczak próbuje przełamać semantyczny fatalizm, jaki mu doskwiera i go przygnębia, ale wydaje się być wobec niego bezsilny. W końcu puentuje rozważania na temat języka, przytaczając bełkot komunikacji internetowej.

Ta wdzięczna i ciekawa książeczka nie poddaje się żadnemu polu grawitacyjnemu i stara się za wszelką cenę oderwać się – w sensie metaforycznym i dosłownym – od powszechnego prawa ciążenia, które ogranicza i niewoli. To siedem dobrze napisanych opowiadań, które tworzą specyficzną powieść o istocie tworzenia i akcie doświadczania samego siebie poprzez kreację twórczą.

Biblioteka Rity Baum, 2007

Brak komentarzy: