2009-09-21

"Drewniany różaniec" Natalia Rolleczek

Wznowienie książki, którą polski czytelnik mógł poznać już ponad pół wieku temu, musi zaintrygować. Jaki bowiem wymiar dzisiaj może mieć autobiograficzna opowieść o traumatycznych przeżyciach Natalii Rolleczek z okresu, kiedy przebywała w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne? Czy warto zwracać uwagę na fakt, że w latach pięćdziesiątych minionego wieku opowieść bardzo przecież osobista uznawana była za doskonałe narzędzie walki komunistów z Kościołem katolickim? Czy „Drewniany różaniec” należy odczytywać jako książkę demaskującą pobożność życia w zgromadzeniach zakonnych? Czy nie chodzi tutaj bardziej o nakreślenie pewnej opresyjnej przestrzeni; przestrzeni, w której jedynie metody oparte na strachu i przemocy psychicznej mogą utrzymać jakikolwiek ład? W końcu pytanie zasadnicze – czy to wznowienie jest może próbą usytuowania powieści Rolleczek nieco inaczej, nadaniem jej nowych znaczeń i dowodem na to, że ta książka to opowieść o bezradności zarówno wychowanek sierocińca, jak i tych, które ten sierociniec prowadzą?

„Drewniany różaniec” to specyficzna opowieść inicjacyjna. Opowieść, w której rozgrywa się dramat doświadczania życia. Tego życia, w którym nieustannie się błądzi i oddala od prawd Dekalogu. Główna bohaterka już po krótkim czasie pobytu wśród felicjanek dochodzi do wniosku, że jej sposób odbierania rzeczywistości i reagowania na nią prowadzi ją ku jakiejś piekielnej otchłani: „Już widocznie tak być musi, że do końca będę brnęła w ciężkich grzechach, bo nie ma dla mnie innego wyjścia”. O ile jednak autorka znajdzie wyjście i pożegna się z sierocińcem, o tyle siostry zakonne nie odnajdą drogi realizowania się w życiu, które nie daje innych możliwości, jak tylko konieczność nałożenia na siebie habitu.

Jak wygląda dom sierot prowadzony przez zakonnice w latach trzydziestych minionego wieku? Rolleczek dołożyła starań, by przedstawić go bardzo dokładnie. Dziewczęta będące wychowankami zakonnic mieszkają w ciasnym pokoju. Na śniadanie otrzymują kromkę chleba i wodnistą kawę. Brakuje podstawowych środków czystości, ciepłej wody. Dziewczęta są zmuszane do tego, by na rzecz zgromadzenia klasztornego żebrać. Kradną sobie nawzajem chleb. Felicjanki mają się nimi opiekować, a nie mają do tego warunków. Wydają się także nie mieć serca, bo bywają okrutne zarówno dla podopiecznych, jak i dla samych siebie („Drewniany różaniec” znakomicie opisuje różnego rodzaju antagonizmy między siostrami zakonnymi). Jak jednak spełnić oczekiwania sierot, skoro wydaje się to niemożliwe? Jak wesprzeć dziewczęta, kiedy samemu nie ma się wsparcia? Kiedy bohaterka zarzuca zakonnicom bezduszność, matka przełożona da jej szczerą odpowiedź: „Pożądacie rzeczy, których sierociniec nie może wam dać”. Sierociniec może jedynie zmuszać do pracy, obudować świat kostycznymi formułami modlitw i żądać bezwzględnego posłuszeństwa. Może tylko ujarzmiać, nie rozwijać. Może krzywdzić, nie dając odrobiny radości. Nie może zaoferować niczego, skoro sam w sobie jest miejscem, w którym niektóre zakonnice przebywają za karę. Jaka jest ich wina? Niedostosowanie do życia, ubóstwo, brak wykształcenia i możliwości samodzielnego życia. Felicjanki w powieści „Drewniany różaniec” wydają się tak samo emocjonalnie okaleczonymi sierotami życiowymi jak ich podopieczne.

Zakon jest próbą układania sobie życia dla wszystkich tych kobiet, którym życie nie oferuje większych możliwości rozwoju. Zakon to także dobre miejsce dla tych, którzy swój los uzależniają od woli Boga, unikając po części odpowiedzialności za to, co robią. Dziewczęta znajdują się zatem w pewnej hermetycznie zamkniętej przed światem przestrzeni. Przestrzeni mechanicznie odmawianych modlitw, wielbienia Jezusa i Matki Boskiej. Przestrzeni surowych zasad moralnych i jednocześnie przestrzeni kwestionującej te zasady. Tytułowy drewniany różaniec przestaje służyć gorliwej modlitwie, stając się narzędziem kary. Przyjmowanie zatem Jezusa do swych serc odbywa się u dziewcząt na zasadzie pokuty za grzechy. Religia staje się zbiorem skodyfikowanych zasad, które jako jedyne ratują przed potępieniem i upadkiem. Nie ma w zakonie miejsca na prawdziwą pobożność, bo stworzony system jest systemem uniemożliwiającym zatracenie. Zagubienie niezaradnych życiowo sióstr i pozbawionych opieki dzieci, które w sierocińcu mogą znaleźć namiastkę pewności.

Natalia Rolleczek barwnie opisuje perypetie dorastających dziewcząt w świecie, w którym niejako zabrania się dorastania. Opowiada o dojrzewaniu w miejscu, w jakim dojrzały oznacza wiernie podporządkowany twardym zasadom. Postrzegam „Drewniany różaniec” jako smutną opowieść o tym, jak rozpaczliwie zachować godność w świecie, w którym nie można godnie żyć. Opowieść o dorastaniu u surowych felicjanek to historia konfrontacji młodzieńczych ideałów ze społecznymi normami, za którymi czai się pustka i strach.

Ta książka to historia o trudnym dorastaniu. O zagubieniu. O próbach racjonalizacji świata i o braku racjonalnych możliwości rozwoju. O świecie, w którym religia staje się narzędziem porządkowania tego wszystkiego, czego nie można uporządkować inaczej niż wierząc, że jest to możliwe.

Korporacja Ha!art, 2009

2009-09-16

"Nieludzka komedia" Jerzy Franczak

"Czy Jerzy Franczak pozostawia za sobą autotematyczną prozę o własnym pisaniu, o postrzeganiu świata, o niedostosowaniu do niego i o formach, za pomocą których próbuje to niedostosowanie ukazać? Czy dylematy dotyczące własnej drogi twórczej z „Grawitacji” i „Przymierzalni” autor zostawił, by podążać nową ścieżką? Pozornie tak, bo bohater najnowszej książki Franczaka to samodzielny literacki byt, mroczny i mglisty, ale oderwany od rozterek swego autora. Czy aby na pewno? „Nieludzka komedia” jest opowieścią cynicznego humanisty; humanisty, który bynajmniej nie jest dla człowieka człowiekiem. Emil Król wiedzie nas przez świat własnych rozczarowań, przez rzeczywistość fragmentaryczną i chaotyczną, rzeczywistość pełną absurdów i idiotyzmów, a jednocześnie przez rejony niezbadane, niejasne; przez własną drogę ku piekielnej otchłani, przez dziewięć kręgów dantejskiego piekła, w których istotą męki będzie przede wszystkim niedostosowanie do życia."

Wydawnictwo Literackie, 2009

Całość tekstu na stronie artPAPIERU

2009-09-14

"Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego" Juliusz Strachota

Kiedy przed trzema laty Świat Książki opublikował debiutancki zbiór opowiadań Juliusza Strachoty, książka przeszła bez większego echa. Trudno było pisać o prozie Strachoty i pewnie trudno będzie, choć jego nowa książka jest świadectwem oczekiwanego przez wielu wznowienia białej serii prozatorskiej Korporacji Ha!art i na pewno znajdzie wielu czytelników wśród tych, którzy cenią publikacje krakowskiej oficyny. „Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego” to bowiem zbiór tekstów w podobnej konwencji co te debiutanckie. Krótkie, urwane, pozornie chaotyczne, mieszające surrealizm z groteską i codzienne sprawy z metafizycznymi uniesieniami. Strachota tworzy miniatury literackie, w których najważniejsze jest przeżywanie świata przez neurotyka, outsidera, leczącego się z depresji mężczyzny, zakompleksionego nastolatka, uciekającego od rzeczywistości indywidualisty… Chociaż bohaterami tych opowiadań są ludzie z różnym bagażem doświadczeń i przeżyć, łączy ich na pewno jedno. Każdy z nich to puer aeternus, każdy ucieka od świata i od siebie samego, każdy w końcu przeżywa życie jako proces odkrywania prawdy o sobie, który często związany jest z frustracją i rozczarowaniem.

W jednym z opowiadań czytamy: „Nigdy nie miałem do powiedzenia nic, co wymagałoby więcej słów niż rozmowa z kasjerką w sklepie. Napisałem około stu powieści, ale historie kończyły mi się na trzeciej stronie, po tym, jak bohater kupił buty, rower albo niskoprocentowe mleko. Same się skończyły”. Kończą się historyjki Strachoty zanim tak naprawdę staną się wiarygodne. Wywołują zainteresowanie, a potem niedosyt czytelniczy. Chwilami odnosi się wrażenie, że ta książka jest jak historia Jana Romana, „Człowieka, od którego wszystko się zaczyna”: „Chwilę może zaciekawia, a potem nudzi, wkurwia i zaraz się kończy”. Czy takie pisanie może być przekonujące? Tak. Oddaje bowiem emocjonalną labilność narratora i niestałość świata, zamazuje jego kontury; czyni z opowieści o prawdziwych ludziach i prawdziwych zdarzeniach oniryczne obrazki, w jakich logika zdarzeń to logika wyobraźni tego, który zdarzenia interpretuje na swój własny sposób.

Białoszewski jest obecny w tej prozie od początku do końca. Jest obecny w języku, w próbach opisania samotności; w opozycji między tym, jak toczy się życie i tym, w jaki sposób można je ująć w słowa. Doświadczenia bohaterów to przecież swoista „Mironczarnia” rozpisana na wiele głosów. Bohaterowie Strachoty nie mogą uwolnić się od balastu wspomnień, ale tym samym próbują określić, nazwać i oswoić własne miejsce do życia, z którym wiążą się te wspomnienia. Część depresyjnych outsiderów z opowiadań Strachoty mogłoby podpisać się pod tym, co Białoszewski napisał w swym „Autoportrecie odczuwalnym”: „Noszę sobą jakieś swoje własne miejsce. Kiedy je stracę, to znaczy, że mnie nie ma”.

Stale obecne w miniaturach „Cienia pod blokiem Mirona Białoszewskiego” jest miasto, w które wtapiają się młodzi i starsi bohaterowie tekstów. Dzięki miejskiemu gwarowi, dzięki miejskiej różnorodności i anonimowości oni wszyscy mogą się tak naprawdę ukryć – przed światem i przed innymi ludźmi. Przestrzeń miasta podkreśla złożoność emocji i zachowań tych, którzy potrzebują dźwięku tramwaju za oknem, by poczuć się dobrze. To także przestrzeń miejskich blokowisk, przestrzeń anonimowa i trudna do opisania za pomocą języka. W takim otoczeniu rodzą się coraz silniejsze lęki, rodzi się przeświadczenie o byciu kimś przypadkowym i o tym, że chciałoby się złożyć reklamację i wymienić życie na inne.

To także książka o próbach budowania bliskich relacji z kobietami i o tych relacji zanikaniu. Książka, w której Strachota opowiada o świrach, którzy jak Białoszewski z chęcią zamalowaliby swe okna na czarno. I chociaż w porównaniu z debiutanckim zbiorem opowiadań stylistyka i sposób ujmowania problemów egzystencjalnych zasadniczo się u autora nie zmieniają, liczę na to, że o jego drugiej publikacji będzie nieco głośniej. I niech duch (cień?) Mirona Białoszewskiego Juliuszowi Strachocie w tym pomoże.

Korporacja Ha!art, 2009

2009-09-12

"Powracający głód" J.M.G. Le Clézio

Francuski noblista opowiada swe historie niespiesznie, jego proza jest statyczna i taki jest również „Powracający głód”, jego najnowsza powieść. Autor „Uranii” przenosi nas do świata, który już nie istnieje; do świata, jaki zniszczyła druga wojna światowa; do miejsc, które po koszmarze wojennym nigdy nie będą takie same. Le Clézio opowiada historię Ethel Brun, której dorastanie przypadnie na okres, w jakim życie stanie się nie do zniesienia. To opowieść o głodzie w sensie dosłownym i o głodzie życia. O niespełnionych pragnieniach, o ludzkich ułomnościach, o nietrwałości świata, miłości i przyjaźni. Powieść w gruncie rzeczy smutna, ale interesująca. O Paryżu, o stawaniu się kobietą, o dysfunkcyjnej rodzinie, różnych obliczach miłości, o mijającym czasie, którego nie można zatrzymać i o wspomnieniach, które zatrzymują rzeczy ważne i znaczące.

Kiedy w 1931 roku dziesięcioletnia Ethel obejrzy indyjski pawilon, Dom Koloru Malwy, nie będzie się spodziewać, że dziadek Soliman niebawem odda jej w posiadanie to miejsce. Dom Koloru Malwy to pewna umowna przestrzeń. Przestrzeń symboliczna, łącząca piękne marzenia o zachowaniu wspomnień o innym, lepszym świecie i przestrzeń, którą zacznie rujnować wojna, wdzierająca się niepostrzeżenie w życie Ethel i jej rodziny. Rodzina Ethel to dorośli ludzie, którzy zachowują się jak dzieci. Bohaterka obserwuje wzajemne relacje między matką Justine a ojcem Alexandrem i widzi, jak bardzo niedojrzali są ci, którzy powinni stanowić dla niej wzór do naśladowania. „Ich uczucia, zazdrości, śmieszne złośliwe podchody, liściki wsuwane pod drzwi, niedopowiedzenia, słowa gorzkie, pełne urazy, drobne zemsty i spiski”. Obserwujemy także salonowe życie w domu rodziców Ethel, przysłuchujemy się dyskusjom światopoglądowym, poznajemy całą galerię marionetkowych postaci, które wzbudzają niechęć i rozczarowanie u Ethel. W otoczeniu nieufności bohaterka próbuje odnaleźć wartości cenne. Usiłuje nawiązać przyjaźń z rosyjską emigrantką, Ksenią Szawirow. Uboga dziewczyna, która przeżyła piekło, uciekając z ojczyzny wraz z matką, onieśmiela Ethel i wywołuje fascynację. Bliskości, jakiej nie może zaznać od rodziców, Ethel szuka u przyjaciółki. Upływ czasu da prawdziwe świadectwo tej przyjaźni. Przyniesie rozczarowanie i smutek. Uczucia będące stale podstawowym doświadczeniem życiowym Ethel Brun.

Le Clézio stara się nakreślić w swej powieści bardzo wyraźny portret Paryża, który także będzie niemym bohaterem tej książki. Zmiany w życiu Ethel idą w parze z dziejowymi przemianami i z czasem zmienia się także miasto, w którym po latach bohaterka nie znajduje już swojego miejsca. W „Powracającym głodzie” niszczeją miejsca i rozpadają się więzi międzyludzkie. Nic nie jest w stanie zatrzymać destrukcji, jaką niesie wojna. Po jej zakończeniu nic nie będzie już takie samo. Czy Ethel uda się w takim świecie odnaleźć coś naprawdę trwałego? Czy będzie to związek z Laurentem, z którym bohaterka próbuje zacząć nowe życie? A może tak naprawdę jedynym, co ma wartość jest siła wspomnienia? Tego wspomnienia, które nie pozwala zapomnieć o taktach „Bolera”, w które wdzierają się dźwięki wojny i które nie pozwala zapomnieć o świecie, jakiego już nie ma.

„Powracający głód” to powieść inicjacyjna i powieść, w której rozgrywające się zdarzenia stanowią tło dla intrygująco opisanego „pejzażu duszy” Ethel Brun. To książka pełna melancholijnej zadumy nad upływem czasu, który zatrzymać można tylko w myślach. I chociaż fabuła obfituje w liczne zdarzenia, chociaż jest w tej powieści wiele dynamiki otaczającego Ethel świata, kroczymy przez ten świat powoli, bez pośpiechu. I może tylko dzięki temu zwracamy uwagę na wszystko to, czego nie dostrzegają ludzie z otoczenia Ethel.

To proza, która zmusza do zadumy. Smutna, ale nie przygnębiająca. Statyczna, lecz nie nużąca. Pełna napięcia, a jednak kończąca się ciszą – dosłowną i metaforyczną. Powieść o tęsknotach, które powracają równie często jak tytułowy głód.

Wydawnictwo W.A.B., 2009

2009-09-10

"Kto znajduje, źle szukał" Aglaja Veteranyi

"To nie jest do końca książka Aglai Veteranyi. To książka o niej, ale jednocześnie zbiór, w którym znajdują się teksty dotychczas polskiemu czytelnikowi nieznane (fragmenty pamiętników, scenariusze przedstawień, wspomnienia z podróży do Rumunii, miniatury literackie). To książka, w której Katarzyna Leszczyńska, tłumaczka twórczości rumuńskiej pisarki, daje dowód bardzo osobistego zaangażowania się w jej życie. „Kto znajduje, źle szukał” to przejmujące świadectwo wyobcowania, będącego podstawowym doświadczeniem życiowym Veteranyi."

Wydawnictwo Czarne, 2009

Całość tekstu na stronie G-Punkt

2009-09-07

"African Psycho" Alain Mabanckou

Jak wybić się ponad przeciętność? Jak zaistnieć w świecie, w którym wiedzie się przewidywalne życie, które nie dało żadnej satysfakcji, w którym jest się tylko zwykłym mechanikiem samochodowym z kanciastym łbem, wielkimi dłońmi i traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa i młodości? W jaki sposób efektownie dać o sobie znać, zwrócić na siebie uwagę, przerwać pasmo życiowych porażek i frustracji, stać się lepszym od innych? Jak nasrać na społeczeństwo, złamać wszelkie zasady, stać się sławnym i porzucić dotychczasowe życie? Alain Mabanckou w swej najnowszej książce portretuje życiowego nieudacznika, który marzy o tym, by stać się mordercą. „African Psycho” to nie tylko gra ze znaną książką Breta Eastona Ellisa i jeszcze bardziej chyba znaną jej ekranizacją. „African Psycho” to przejmująca opowieść o niemocy i potężnym pragnieniu jej przezwyciężenia. O Afryce sfrustrowanej, biednej, nękanej przemocą, o Afryce sprzedającej się i Afryce straconych szans. O człowieku, który w imieniu tej Afryki mówi. I o gościu będącym uosobieniem pragnień o wielkości i nadludzkiej sile, jakie towarzyszą wielu rozczarowanym życiem maluczkim.

Po kronikarzu pewnej afrykańskiej spelunki, Kielonku, poznajemy Grégoire’a Nakobomayo. Mabanckou po raz kolejny portretuje postać barwną w swej szarości i nieprzewidywalną w tym, co robi i mówi. Grégoire’a wychowała ulica, bo do własnej matki pała nienawiścią, a ludzie, którzy nim się opiekowali, próbowali jedynie rozpaczliwie wcisnąć go w sztywny gorset społecznych norm. Chociaż Grégoire kpi z tych norm, jest im jednak podporządkowany. Do czasu, kiedy olśni go, iż może dokonać czynów równie wielkich, co jego Mistrz Angoualima - seryjny morderca, który stał się legendą, wzbudzając powszechny lęk i specyficzny rodzaj szacunku. Angoualima to symbol pewnej idei i jednocześnie symbol ucieczki od norm, które kwestionuje brutalność i bezkompromisowość. Grégoire chce być brutalny i chce być bezkompromisowy, chce zabijać i chce być na ustach wszystkich tych, którzy z trwogą będą mówić o jego czynach. Chce, ale czy może?

„Nie mogąc dorównać dokonaniom Wielkiego Mistrza, chciałbym przynajmniej, by uznano mnie za jego duchowego syna”. Więzi z Angoualimą bohater książki szuka wręcz rozpaczliwie. Na cmentarzu rozmawia z nim i opowiada o tym, co zamierza zrobić. A co zamierza? Już od początku wiemy, iż musi zabić prostytutkę Germaine. Ale czy tak łatwo jest zabić? Przecież to czyn wymagający sprytu, inteligencji, umiejętności planowania i konsekwencji w działaniu. Nie można ot tak zabić. Grégoire nie wie także, czym można zabić. Nóż? To takie zwyczajne i oczywiste. Broń palna? Przecież można wystraszyć się huku wystrzału bardziej niż konsekwencji zbrodni. Biedny Grégoire usiłuje zrobić pewne wprawki do czynu, jaki planuje. Nie wychodzi mu ani z notariuszem Quirogą, ani z pielęgniarką. Pierwszego ledwie ogłuszy, drugiej potencjalnej ofiary nie będzie w stanie zgwałcić, bo potrzebny do tego narząd odmówi współpracy. Jak więc zabić Germaine, zrobić to jak trzeba i w dodatku stać się dzięki temu tak sławnym jak Mistrz?

To nie jest książka o zabijaniu, lecz o neurozach, smutku, lęku i rozczarowaniach. Życie Grégoire’a to głównie kompleksy. Choćby na punkcie wyglądu. Bohater z nienawiścią patrzy na tych, którzy obnoszą się ze swą urodą. „Nie cierpię pięknych ludzi, bo nic nie zrobili, żeby na to zasłużyć, i tylko społeczeństwo ogłasza, że są piękni”. Życie Grégoire’a nie przyniosło mu niczego, z czego mógłby być zadowolony i szpetny wygląd dodatkowo podkreśla fakt, że mężczyzna jest inny, gorszy. Mabanckou ukazuje destrukcyjną siłę zazdrości i frustracji, które czynią z człowieka istotę zapętloną we własnych projekcjach dotyczących niesprawiedliwości świata. I choć afrykański psycho w niczym pozornie nie przypomina amerykańskiego yuppie Patrika Batemana, nie dokonuje czynów tak okrutnych i głównie roi sobie to, co zamierza uczynić złego, obie postacie łączy przede wszystkim uczucie niespełnienia i samotności. Tyle tylko, że druga wydana w Polsce książka Alaina Mabanckou pokazuje przyczyny i skutki życiowych frustracji przeniesione w realia afrykańskiej biedy, niesprawiedliwości i beznadziei, w których dopiero trudno byłoby żyć Patrikowi Batemanowi.

Opowieści Grégoire’a są świadectwem tego, że można na nowo tworzyć własną biografię, tylko czasami brakuje sił, by tej biografii nadać wiarygodność. „African Psycho”, podobnie jak „Kielonek”, pokazuje talent narracyjny Mabanckou, którego bohaterowie zmieniają kształt rzeczywistości w słowach. Grégoire i Kielonek – obaj są specyficznymi kontestatorami i bohaterami, którzy próbują zrobić wiele, by ich nie lubić, ale mimo wszystko obdarza się ich dużą sympatią.

Warto także zastanowić się, kogo lub co tak naprawdę chce zabić Grégoire i nad ukrytym sensem tej opowieści o niespełnieniu. Warto się dowiedzieć, czym kieruje się afrykański psycho i czy aby na pewno można w ten sposób go określać. Dodajmy do tego specyficzny dowcip oraz komizm sytuacyjny Mabanckou i mamy zagwozdkę z Afryki rodem, bo czy to książka, przy której mamy się uśmiechać, czy też gorzko zapłakać?

Wydawnictwo Karakter, 2009