2012-12-10

"Koniec świata" Daria Porębiak

Myślę, że chwytliwy tytuł książki wydanej w momencie, w którym śmiejemy się z wizji rychłej apokalipsy, lecz po cichu też zastanawiamy, czy faktycznie 21 grudnia przestanie istnieć nasz świat, to jedyne, co ją chwilowo ratuje i nie powoduje, iż przejdzie niezauważona. Kolejna młoda pisarka po Mirosławie Nahaczu i Dominice Ożarowskiej płodzi rzecz mogącą uchodzić za swoisty manifest pokoleniowy; nie ma w nim jednak tyle marazmu, co w twórczości wyżej wymienionych, bo „Koniec świata” to opowieść bardziej sentymentalna, ciepła, prywatna i zanurzona w doświadczeniach, które chciałoby się ożywić. I choć piękny wydaje się świat lat dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy można było sępić pieniądze od rodziców, upajać się podróżą w kolejowej toalecie, podniecać istambulskim koncertem Spice Girls, wstawać dopiero w południe, a nawet świętować noc sylwestrową na plaży w samym środku lata, opowiadając o nim Daria Porębiak naprawdę nie ma niczego ciekawego do powiedzenia. Dodając jeszcze niechlujność edytorską, gdzie literówki i błędy interpunkcyjne mnożą się na potęgę (mam nadzieję, że to nie jest celowe, bo celu tegoż zabiegu nie rozumiem), czas poświęcony „Końcowi świata” jest generalnie czasem straconym. Tak jak lata, do których próbują wrócić bohaterowie tej książki.

Darek jest synem życiowo zaradnych rodziców. Ojciec to lekarz, matka jest pedagogiem. Darek tymczasem cierpi na chroniczne lenistwo. Studiuje w jakiejś prywatnej wyższej szkole kogoś tam i zbytnio nie przejmuje się tym, że któregoś dnia jego legitymacja studencka traci ważność, a on sam status kogokolwiek, bo skoro nie jest już studentem, to kim? Adę natomiast poznajemy głównie dzięki retrospekcjom – opisom szalonych czasów podstawówki, fascynacji muzyką, pierwszymi kapitalistycznymi nowinkami i charyzmatyczną Lolą, którą Ada podziwia i jednocześnie ma w głębokiej pogardzie. Darek to wędrownik – outsider, prowincjonalny Odyseusz. Zagląda do miejscowości Przydwory, gdzie spędza wieczór z rówieśnikami przy eurodance, lekturze „Popcornu” i grze Super Mario. Pojawia się w Magnuszewie, by tam poznać bohatera bez cech szczególnych, ale naznaczonego śmiercią matki, której skończył się nagle program telewizyjny i życie w fotelu. Adek to taki chłopak bez właściwości jak Wojtek – kierowca tira, który będzie woził Darka po Polsce i nie tylko. Adek chce zapomnieć o marazmie życia i nijakości zgonu rodzicielki. Wojtek chce zatrzeć zło, jakie wyrządził jego wuj – przestępca. Darek przyciąga takie osobowości pozornie bez żadnych cech szczególnych. Sam niczym się nie wyróżnia, a jego myśli i działania są tak samo chaotyczne, jak chaotyczna jest narracja „Końca świata”, która do ostatniej kropki zmierza naprawdę z wielkim trudem.

Koniec świata bohaterów Darii Porębiak to koniec życia sielankowego i pozbawionego obowiązków. Co ich czeka potem? „(…) Trzeba będzie radzić sobie z dorosłym życiem, trzeba będzie umieć posługiwać się komputerami, Internetem i mówić po angielsku, zdobywać prestiż, uznanie, realizować cele, po czym zatrudnić się w korporacji i założyć rodzinę”. Rok 1997 ma być rokiem przełomowym. Później nie będzie już nic i nie trzeba będzie wbijać się w gorset dorosłości. Tymczasem ważne są smaki, zapachy, marki, produkty i wszelkie fetysze lat dziewięćdziesiątych jak telefony Alcatela, triumf disco polo czy tandeta sprzedawana na plaży, by mieć za co zjeść, wypić, a potem się porzygać.

Zadajmy sobie pytanie o to, co oferuje nam proza Porębiak. Opis tego, co mogliśmy oglądać w teledysku do „Coco Jambo”? Opowieść o dzikich tłumach w wagonie kolejowym? Wspomnienie smaku gum Turbo? Wizję wciąż działającego gazownika – gwałciciela, o którym swego czasu trąbił „Super Express”? A może samo zwrócenie uwagi, że w młodości wszystko jest inne, piękne i pozbawione odpowiedzialności? „Koniec świata” to taka przeciętna książka o przeciętnych nastolatkach z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Próbuje jakoś umiejscowić się między tym, co było, a tym, co jest teraz. Nieprzypadkowo we wstępie zestawiony jest komunistyczny relikt przeszłości, czyli bar mleczny Grażyna z migocącymi i wabiącymi dzisiejszych młodych oraz wolnych Złotymi Tarasami. Chciałoby się wierzyć, że autorka próbuje oddać stan niepokoju, lęku i pewności, że nicość jest lepsza niż nadchodzący czas i że to jakoś ma się do współczesności, w której wielu nie może spać z powodu przepowiedni Majów.

Jest to niewątpliwie podróż w czasie do miejsc i ludzi, których już nie ma. Wszystko zmieniło kształt. Nie da się wrócić do tego, co bezpowrotnie minęło. Dawno temu nastąpił pewien ważny, acz niedostrzeżony powszechnie prywatny koniec świata. Pokoleniowy. Truizmy głoszę? Po prostu wskazuję, o czym pisze autorka „Końca świata”.

Daria Porębiak próbuje wykrzesać z przeszłości coś, o czym chciałaby napisać tak, jak nikt inny przed nią. Świat sprzed małej apokalipsy tamtych lat został już wielokrotnie zlustrowany i wykorzystany w dużo ciekawszych narracjach niż „Koniec świata”, w którym nie ma właściwie niczego, co pozwoliłoby zasugerować, iż autorka ma potencjał i może kiedyś wyda coś po prostu ciekawego. Szkoda, że po raz kolejny w ciągu ostatnich lat młody polski twórca zabiera głos, nie bardzo wiedząc, co chce powiedzieć i czy to, co ma do powiedzenia, zainteresuje kogoś więcej niż bliższych i dalszych znajomych, którzy po prostu pogratulują wydania książki.

Wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, 2012

4 komentarze:

Piotrek pisze...

czyżby Lampie brak ostatnio iskry bożej?

Anonimowy pisze...

Niemniej widzę potencjał sprzedażowy w tej książce. W końcu pokolenie, którego młodość przypada na lata 90. właśnie zaczęło nieźle zarabiać w korporacjach i założyło rodziny. To czas na pierwszy mini kryzys, w którym człowiek wyidealizuje swoje beztroskie lata i doceni wszystko, co może mu o nich przypomnieć. :)

dofi pisze...

Może ta powieść, to taka próba - jak przetrwa świat, to wtedy autorka wykreuje coś bardziej interesującego?

Anonimowy pisze...

Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.