2016-02-26

"Góra Tajget" Anna Dziewit-Meller

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 17 lutego 2016

Liczba stron: 248

Oprawa: twarda

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Pamięć i lęk

Przed czterema laty utyskiwałem nieco na dydaktyzm pierwszej powieści Anny Dziewit-Meller, "Disko". Przez ten czas autorka przeszła zapewne właściwą ewolucję, bo jej najnowsza powieść to historia skryta przede wszystkim w tym, co niedopowiedziane. Utkana z żywych ludzkich emocji przenosi nas do czasu, który tak naprawdę nigdy nie odszedł. Pamięć o wojnie to pamięć fundamentalna. Egzystencjalne doświadczenie, przed którym nie można było się nigdzie schronić. Autorka "Góry Tajget" opowiada o śladach wojennego okrucieństwa pozostawianych na istotach bezbronnych, ale także o jego niszczycielskiej sile wobec wszystkich tych, którzy nie pozostawali bierni wobec przemocy. Ta powieść tak naprawdę nie opowiada nam o wojnie niczego naprawdę odkrywczego. Jej wielkość polega na tym, że autentycznie wzrusza. Buduje pewien zwarty wizerunek i broni dość wyraźnie zaznaczonych tez, poddając nam pod analizę kilka życiorysów. Tych dokończonych, przerwanych przez przemoc i tych wciąż błąkających się w ciemności zapomnienia. Dziewit-Meller opowiada o tym, że przeszłości nie można wymazać ani zapomnieć. O tym, że pewne lęki być może dziedziczymy. Że codziennie możemy bać się powrotu wojny z jej irracjonalnością i bestialstwem. To także książka o tym, ile mamy w sobie sił witalnych, i fantazja na temat tego, czy je dziedziczymy. O lękach w wyobraźni i tym paraliżującym strachu o życie, które może być odebrane w każdej chwili, bez żadnego usprawiedliwienia.

Plutarch donosi, że na tytułowej górze odbywał się w starożytności mroczny proceder selekcji dzieci. To sprawa nie tylko samego Plutarcha i Spartan, ale problem wciąż obecny w różnych społeczeństwach i na wielu etapach historycznego rozwoju ludzkości. Tej ludzkości, która potrafiła wypierać się słabych, ułomnych, zbędnych i sprawiających problemy. Selekcja to słowo brzmiące w tej książce nad wyraz groźnie, bo otrzymuje kilka mrocznych definicji. Anna Dziewit-Meller skoncentruje zdarzenia oraz wspomnienia wokół pewnego śląskiego szpitala, gdzie w czasie wojny dokonywano morderstw na dzieciach. Czytanie "Góry Tajget" razem z niedawno wydanymi "Wybrańcami" Sema-Sandberga przyprawi o dreszcze, ale jest też mrocznym memento. Eliminacja jednostek słabszych była przecież preludium Holokaustu. W tej powieści drapieżność śmierci, jej niesprawiedliwość i bezwzględność idą w parze z przypominaniem sobie. Wkraczamy w pewną mroczną otchłań czasu minionego, dla którego zabrakło rozliczeń, empatii, zabrakło ludzkiego współczucia i pochylenia się nad tymi, którzy odeszli bez godności.

Sebastian Kowolik prowadzi aptekę po ojcu. Jest dobrze sytuowanym Ślązakiem, który nie musi bać się codziennego zjeżdżania pod ziemię i każdego rodzaju strasznej śmierci, o jakiej zdążył usłyszeć lub jakiej pośrednio doświadczył. Sebastian zostaje ojcem. Wraz z ojcostwem pojawiają się irracjonalne lęki o bezpieczeństwo córki. Obsesja pogłębia się coraz bardziej, gdy do ludzkiej chęci ochrony dziecka przed złem świata dochodzi jeszcze świadomość tego, iż nieopodal dzieci mordowane były z zimną krwią przez pracowników szpitala. Sebastian drży w sensie symbolicznym i dosłownym. Jednocześnie stara się podjąć jakieś działanie, które będzie miało charakter społeczny. Córka każe mu się bać być może tak, jak bali się kiedyś mali pacjenci z wyrokami śmierci. To także strach wszystkich Ślązaków, którzy uciekali przed zagrożeniami, wpadając w kolejne. Nieprzypadkowo przecież gwara śląska odgrywa w tej książce tak ważną rolę. Czas wojny najpierw zabraniał mówić po polsku, potem po niemiecku. Tylko w gwarze zachowały się pierwotne uczucia i lęki. Tylko gwarą można wyrazić boleść, dla której nie znajduje się po latach słów.

Anna Dziewit-Meller zaprowadzi nas tam, dokąd nie dotarlibyśmy nigdy. Do czasu, w którym odbierano godność, a potem życie. W miejsca, gdzie pracowano w służbie idei, traktując człowieka jako narzędzie do badań i istotę, za której los nikt nie musiał być odpowiedzialny. Gertrude Luben jest dzisiaj cenioną panią profesor i świat już nie pamięta o jej szpitalnej misji likwidowania małych istnień. Banalizacja zła idzie w parze z wyparciami. Luben nie ma sobie niczego do zarzucenia. Tak jak większość Niemców zaangażowanych w wojenny mechanizm zagłady. Wstrzykiwanie dzieciom luminalu czy prowadzenie więźniów do komór gazowych było przecież pracą. Wykonywaniem obowiązków. Bez moralnego czy etycznego spoglądania na to, co się robi. A ślady pozostały przecież niezatarte. Także w umysłach tych, których życie właśnie się kończy. Dlaczego w rodzinie Sebastiana starsi ludzie w milczeniu przypominają sobie zdarzenia, o których nie sposób opowiadać? Jaki sekret zabierze do grobu ciotka czy milczący dziadek? Anna Dziewit-Meller Śląsk czyni takim symbolicznym środkiem, gdzie zło nabrało wielu wymiarów i nie można od nich uciec nawet w kolejnym pokoleniu. Autorka śmiało i odważnie pyta o to, czy jesteśmy państwem skrytych zjaw i bolesnych wspomnień, za którymi stoją duchy i byty niedające żyć tym pamiętającym. Gdzie miał miejsce początek tych bolesnych śmierci, tego nieludzkiego odchodzenia na niewiadomych warunkach i tego szaleństwa wojennej bezwzględności, z którym ludzkość nigdy się przecież nie rozlicza?

"Góra Tajget" to także kameralna opowieść o tym, że potrzeba naprawdę dużej odwagi, by po prostu żyć. O lękach, które mogą sparaliżować to życie, i o absurdzie istnienia wbrew jego logice, kiedy śmierć ma jakieś nieludzkie definicje i gdy strach odbiera zdolność walczenia o kolejny oddech. To bardzo trudna książka. Rzewna chwilami, wzruszająca na kilka możliwych sposobów. Dziewit-Meller stworzyła rzecz o rozpadającej się wspólnocie i o wspólnym pragnieniu rozliczenia ludzkości z jej bestialstwa. Z czasu, w którym bez żadnych moralnych ograniczeń można podejmować decyzje o selekcjonowaniu ludzkich istnień. Bohaterowie książki selekcjonują wspomnienia. Do tych najgorszych nie dają sobie już dostępu. Robią to za nich bezwzględni narratorzy, którzy każą nam czytać, odczuwać i nie przymykać oczu. Powieść o winie, która się rozmyła, i o karze, która nigdy nie była adekwatna. O tym, że wojna nie umiera nigdy. O ludzkiej godności, która każdego dnia walczy ze zwykłym strachem. O nas, którzy nie pamiętają i nie chcą pamiętać.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Spodziewałam się wiele po tej książce i okazało się, ze miałam rację. Już nie boję się rozczarowania - przeczytam.