2016-06-27

"Szkielet białego słonia" Iza Klementowska

Wydawca: Czarne

Data wydania: 4 maja 2016

Liczba stron: 216

Oprawa: twarda lakierowana

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Doniesienia ze smutnego raju

Raj w ruinie, z której usiłuje się podnieść – to obraz Mozambiku, bohatera kolejnego reportażu Izy Klementowskiej. Autorka powraca do tezy sygnalizowanej na kartach "Samotności Portugalczyka": przede wszystkim świadomość przeszłości właściwie ukształtuje tożsamość danego miejsca. Szkielet białego słonia” to w dużej mierze opowieść o tym, co Mozambik spotkało, ale trudno w tej mocno przygnębiającej książce znaleźć naprawdę czytelne zapisy tego, jaki Mozambik jest dzisiaj. Przyznam, że dużo więcej o tym kraju opowiedział mi w swych magicznych i metaforycznych narracjach Mia Couto, z którym Klementowska rozmawia i dzięki spotkaniu z nim nakreśla nam specyficzną kondycję białego drugiej kategorii w tym pięknym kraju, ufającym duchom przodków i zamykającym się w sobie, kiedy trzeba opowiedzieć o traumach dwóch wojen i gdy wolność okupiona jest milczeniem oraz licznymi ranami, które wciąż nie mogą się wygoić. To bardzo rzetelnie napisany reportaż, bo i historia Mozambiku wymaga tego, by poświęcić jej szczególną uwagę. Autorka dodatkowo śledzi także tutaj swojego Portugalczyka, ze jego kompleksami, radościami, rozczarowaniami i oczekiwaniami.

A mozambicki Portugalczyk ma się dużo gorzej niż ten europejski. Z drugiej strony – silne przywiązanie do odległej ziemi sytuuje go bliżej świata, któremu Portugalia usiłowała narzucić swoją perspektywę i który później zmagał się najpierw z wojną kolonialną, a zaraz potem z domową. Raj bezsensownie przelanej krwi to także miejsce, w którym antagonizują się rasy ludzkie. Klementowska odchodzi od ogólnikowych definicji rasizmu, nie stara się też zobrazować konfliktów między białymi a czarnymi przez klisze znanych nam wzorców interpretacyjnych. Ten reportaż wchodzi bardzo głęboko – w czas miniony i dramaty uwięzionych w Mozambiku, ale i kochających go bezwzględnie. Byłaby to świetna narracja, gdyby opowiedziała jednak więcej o rytmie dnia codziennego kraju. Opis posiadówek w ulubionej kafejce gubi swoją celowość, gdy chłonny atmosfery Maputo czytelnik musi obejść się smakiem. I domysłami, gdyż Klementowska wiele kwestii sugeruje, ale żadnej zasadniczo nie potwierdza.

Pewne jest natomiast to, że opisywany kraj popadł w ruinę na skutek wielu skomplikowanych zależności, które ukazane są tutaj poprzez losy postaci pełnych fatalizmu i ludzi staczających się po równi pochyłej. Często po to, by spotkać się ze śmiercią. Ta nie oszczędzała Mozambiku, ale nie chodzi tylko o ofiary dwóch wojen i naznaczone nimi dwa pokolenia, pośród których funkcjonuje wielu umarłych za życia, wciąż wskrzeszających przeszłość i opłakujących jej straty. Chodzi o to, co umarło w Mozambiku w minionych latach i wiekach, co nie pozwalało krajowi się rozwijać, co tak bezwzględnie powiązało go z Portugalią, wpływając na tyle destrukcyjnie, że dzisiaj mozambicka codzienność jest dla wielu nie do zniesienia. Przepiękny kraj w południowej Afryce jest przecież krajem malarii, licznych ruin przy głównych arteriach (z nomenklaturą o arcyciekawej historii); miejscem, gdzie praca jest przywilejem, i państwem, w którym rzekomo tylko jeden procent ludności jest syty i szczęśliwy. Być może trudno wydobyć z tego iskrzące opowieści o dniu dzisiejszym, a być może reportaż Klementowskiej ma takie założenie – opowiadać o czasie minionym, a niespełnione oczekiwania czytelnicze dotyczące codzienności pozostawić przede wszystkim w sferze domysłów.

„Szkielet białego słonia” stara się nakreślić kilka rodzajów tożsamości. To wspomniany już biały drugiej kategorii i biały wyobcowany. Także ktoś, kto nadal uważa się za pana, któremu podlega służący, bo ta bolesna dychotomia ma stale miejsce, wciąż gdzieś jest akcentowana. Klementowska usiłuje przede wszystkim zarysować to, co tworzy tożsamość Mozambijczyka. Jest w tym bolesny żal za okres kolonizowania, za rugowanie, narzucanie wizji świata nieprzystawalnej do rzeczywistości, w której magnetyzm buszu idzie w parze z lokalnymi wierzeniami i przekonaniami. Jest trudna do sprecyzowania duchowa wolność, która ma różne oblicza. Mozambik jest niepodległy od wielu lat, także wiele lat minęło od ostatnich konfliktów zbrojnych. Napięcie wisi jednak w powietrzu, tkwi gdzieś między ludźmi, tymi milczącymi i dokonującymi osobistych rozrachunków, bez obecności dawnego wroga, któremu można przebaczyć. To także tożsamość zagubienia. Wrośnięcie w pewną tradycję, ale i gotowość na to, że wszystko może zostać zabrane i zniszczone, bo przeszłość przywołuje przemoc wciąż na nowo. Kondycja Mozambijczyka to także kompleksy i lęk. Iza Klementowska szuka w zasłyszanych historiach odpowiedzi na pytanie o to, kim są dzisiaj mieszkańcy kraju tak długo podnoszącego się z ruiny i tak czytelnie o niej przypominającym na głównych ulicach miasta.

Maputo ma swoje wewnętrzne granice. Jest miastem podzielonym przez pamięć o historii, ale także zdeprecjonowanym tym, w jaki sposób Mozambijczykami zarządzali kolonizatorzy. To miasto dwóch tożsamości. Dawne Laurenço Marques pozostało nim na zawsze pośród tych, którym bliżej do zniszczonej architektury niż dynamicznego rozwoju tego, co nowoczesne, w pełni niepodległe. Klementowska opowiada o dramatach stolicy, ale także dramatach tych wszystkich ludzi, którzy pamiętają miasto inaczej. Maputo nie jest miejscem, gdzie dużo mówi się o raju. Raj rozciąga się wszędzie, wzdłuż ponad dwóch tysięcy kilometrów linii brzegowej i pośród tysięcy hektarów buszu, w którym jednych zabijano, a innym dawano szansę na to, by poznali siebie.

Uważność i czułość – to można dostrzec na niemal każdej stronie tego reportażu. Historia opisywanego miejsca nie czyni z niego męczennika dziejów. Jest jednak wiele gorzkich rozczarowań i niezamkniętych do dziś problemów, które – jak autorka gdzieś przeczytała – nie przestają nimi być tylko dlatego, że ludzie się do nich przyzwyczaili. Czasami brak oddechu, kiedy czyta się o tych wszystkich mrocznych zdarzeniach i o ludzkich historiach, które opowiadane są być może po raz pierwszy z taką wrażliwością na szczegóły. Brak oddechu szumiącego nieopodal oceanu i brak opisu witalności ludzi, którzy mozolnie budują swoje niepodległe państwo. Opowieści o śmiechu w ciasnocie busów czy o szczęściu, które w Mozambiku odnaleźli niektórzy rozmówcy Izy Klementowskiej, to jednak trochę za mało, by opisywany kraj poczuć. Nie chodzi o antynarrację dla wszystkich tych, którzy w Mozambiku zamykają się w hotelach, na plażach, w bezpiecznej przestrzeni oddalonej od bolączek kraju. Chodzi o to, że historia – jednak! – to nie wszystko, by zrozumieć tożsamość kraju, o którym tak niewiele wiedzą nawet Portugalczycy zdecydowani niegdyś na to, by zaprowadzać swe porządki w afrykańskim raju. „Szkielet białego słonia” to zatem dobry reportaż pozostawiający w niedosycie. Szkoda, bo „Samotność Portugalczyka” świetnie łączyła to, co minione, z tym, co wokół – nawet z dala od tras turystycznych.

Brak komentarzy: