2017-01-27

„Mała zbrodnia” Marek Łuszczyna

Wydawca: Znak

Data wydania: 11 stycznia 2017

Liczba stron: 300

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Pamięć zła

Trudno uporządkować myśli po reportażu Marka Łuszczyny. Autor dał się już dotychczas poznać jako reporter bardzo wnikliwy. Taki, który tworzy książkę, gdzie historie opowiadają życiorysy oraz fakty. Mała zbrodnia” to przykład takiej publikacji. Bardzo odważnej i niezwykle kontrowersyjnej. Czytanej przeze mnie przede wszystkim jako mroczne memento, tekst o pokładach ludzkiego okrucieństwa. Ono nie dzieli się na nacje, narody. Ono w człowieku tkwi i ujawnia się pod wpływem różnych okoliczności. Opowiadając o obozach, w których zaraz po wojnie odzierano ze skóry i człowieczeństwa wrogów władzy ludowej, schwytanych Niemców i ludzi z różnych powodów uznanych za zbędny element społeczny, Łuszczyna snuje rozważania o potędze odwetu, który niszczy w ludziach to, co szlachetne i dobre.

To są historie tych, którzy z różnych powodów podejmowali się krwawej zemsty za to, co wyrządzili hitlerowcy. Niejednokrotnie ofiara nazistowskiego obozu stawała się katem w obozie stworzonym już na terenie wyzwolonej Polski. Setki miejsc, w których stosowano tortury i zabijano podobnie jak w czasie drugiej wojny światowej, przez lata były w Polsce wypierane ze świadomości, a często nigdy się w tej świadomości nie pojawiły. Marek Łuszczyna podąża śladami prześladowców i ich ofiar. Rekonstruuje zdarzenia ginące w mrokach niedopowiedzeń. Przywraca pamięć o miejscach, dla których tej pamięci zabrakło. „Mała zbrodnia” to nie tylko książka o enigmatycznych właściwościach tego, co i jak pamiętamy, ale przede wszystkim rzecz o wypieraniu ze świadomości niewygodnych dla nas prawd. Wstrząsające jest podkreślanie, że prawda o powojennym obozie pracy w Krzesimowie wyszła na jaw tylko dlatego, że operator koparki natrafił na ludzkie kości. To nie jest reportaż, który ma komuś dopiec, czy tekst powstały w wyniku potrzeby podążania za sensacją, wyszukiwania niewygodnego i elektryzującego społecznie tematu. Nie. To wstrząsająca książka o tym, o czym już napisałem. Zło ludzkie i jego rozmiary wciąż na nowo zaskakują. Zło wydobyte z innego zła jest już piekielną otchłanią, w której coraz mniej jest człowieczeństwa. Łuszczyna skłania do kilku ważnych refleksji. Przede wszystkim pokazuje, że po tylu latach wciąż nie możemy dokonać prawdziwego rozrachunku, nie uznając istnienia i działalności Polaków, którzy potrafili wykazać się podobnym bestialstwem jak hitlerowcy. Nie mogąc po prostu przyznać, że Polacy potrafili być okrutnymi oprawcami. Że powtarzanie wciąż na nowo, iż nie są źli, lecz uwikłali się w zły powojenny kontekst, nie spowoduje zatarcia pewnych faktów.

Odnoszę takie dziwne wrażenie, że rozprawiając o rozrachunku, do jakiego być może nie dojrzeliśmy, Marek Łuszczyna ukazuje podobny mechanizm co Ed Vulliamy w reportażu, po który niewielu sięgnęło. Mam na myśli rzecz o skomplikowanych relacjach powojennych na Bałkanach, które Vulliamy portretuje po latach milczenia. Jego „Wojna umarła, niech żyje wojna” wciąż zadaje pytania o to, dlaczego sąsiad umiał zabijać sąsiada i dlaczego po latach nikt nie chce o tym uczciwie porozmawiać. Trochę podobnie jest z pamięcią o obozach utworzonych na terenie całej Polski tuż po wojnie i wielokrotnie wykorzystujących infrastrukturę nazistowską. Coś się w nich wydarzyło, coś niekoniecznie godnego i wartego rozważania, a ostatecznie coś, o czym szybko się zapomina. Albo nosi w pamięci traumy inne nieco od Bośniaków, ale tak samo uwierające – traumy świadomości, że mordowani podczas wojny Polacy mogli przysłużyć się morderczemu aparatowi opresji tuż po jej zakończeniu.

Łuszczyna zabiera nas na powojenny Śląsk. Portretuje siatkę miejsc, do których trafiali ludzie różnej narodowości, także Polacy, ponownie więzieni Żydzi, ci wszyscy Niemcy, którym trzeba było wymierzyć swoją sprawiedliwość. Autor oddaje głos tym, którzy zapamiętali, w jakim rytmie odbywało się pełne przemocy życie w miejscach zesłania. Najbardziej chyba poruszająca jest narracja Doroty Boreczek, której dramat życia jest w zasadzie nie do opisania. To wstrząsająca relacja ocalałej z obozu, w którym zapamiętała polskich strażników wymierzających kary i nadających morderczy rytm życiu skoncentrowanemu tylko na tym, by przetrwać. Kiedy czytamy to, co opowiada Boreczek, wciąż na nowo pojawia się w nas pytanie o to, skąd brały się ludzkie bestie zaraz po tym, gdy niemieckie bestialstwo naznaczyło wszystkich tak stanowczo, bezkompromisowo. A jednak te bestie były, rodziły się z umysłów tych, dla których koniec wojny nie był żadnym końcem opresji. Więźniowie obozów śląskich musieli pracować w kopalniach bez jakiegokolwiek do tego przygotowania. Ci więzieni w Warszawie stanowili darmową siłę roboczą do odbudowy stolicy. Ten system ktoś stworzył w bardzo krótkim czasie, ktoś nadał mu sens, ktoś sankcjonował jego porządek. Głos Kazimierza Kutza w tym reportażu brzmi wyjątkowo wyraźnie. Wbrew temu, co się sądzi – że narzucony Polsce system polityczny rodził potwory z innego świata – to jednak polscy strażnicy potrafili zamieniać życie więźniów w piekło. Wielu z nich nigdy nie doczekało się uczciwego procesu. Ofiary nie mogły zeznawać.

Choćby Czesław Gęborski. Komendant obozu w Łambinowicach, któremu zarzucano wyjątkowe formy okrucieństwa. Człowiek potrafiący wypierać się i konfabulować, ostatecznie umierający bez wydobycia z niego, czym naprawdę się zajmował. Nie tylko on. W biografiach katów lub posądzanych o bycie oprawcami ujawnia się nie tyle rys socjopatyczny, ile przede wszystkim wizerunek ludzi potwornie skrzywdzonych przez życie i Historię, którzy umieją rekompensować sobie zaznane krzywdy, krzywdząc innych, oddając im własny bagaż bestialstwa. Marek Łuszczyna doskonale wie, że opowiadanie o katach powojennych obozów w Polsce nie jest stawianiem czytelnych tez, lecz przede wszystkim żmudną drogą przez akta spraw, które nigdy nie spotkały się z należytą uwagą sądów czy opinii publicznej. „Mała zbrodnia” nie ma na celu stawiania pod pręgierzem czy szokującego ujawniania prawdy, o jakiej wielu z nas nie wie. Łuszczyna podąża tropem pewnego procesu myślowego, który pozwolił przetrwać przez kilka lat strukturom sankcjonującym różnego rodzaju przemoc. To opowieść o bolesnej transformacji i o tym, dlaczego do dzisiaj stosunki polsko-niemieckie mogą być trudne, pełne animozji i uprzedzeń.

Ważne jest podkreślenie, że ta książka nie szuka ofiar pośród nacji. Nie wskazuje katów, narzucając ich narodowość i definiując uczynki poprzez tę narodowość. Nie zamierza być publikacją tendencyjną, bo w tej narracji naprawdę mówią fakty i wspomnienia, a nie autorskie interpretacje. Mała zbrodnia” jest książką opowiadającą, że wydarzyły się rzeczy haniebne i przerażające zaraz po tym, gdy wygasły piece krematoriów. Brali w nich udział także Polacy. Nie mogli być przecież tak źli, by powtarzać hitlerowskie piekło. Nie, ale wydarzyło się jednak coś przerażająco złego. Zanim miejsca dawnych obozów koncentracyjnych stały się muzeami, coś się w nich wydarzyło. Coś potwornego, co zaczęto wypierać z pamięci. Ta książka jest o tym, że ludzka pamięć umie być doskonale wybiórcza, a relatywizowanie różnych zbrodni może mieć miejsce nadzwyczaj często.

Brak komentarzy: